Pisałam już o dość szeroko zakrojonym projekcie "zielnik" - docelowo ma on rosnąć przez lata, wzbogacić się w opisy, wywoływać pobłażliwy uśmiech właściciela przy oglądaniu początków, skłaniać do wyszukiwaniu roślin wszędzie gdzie się da i zauważania ich zróżnicowania (pory roku, miejsca). Głównie zaczął on jednak wyglądać na zabawkę mamy (podobne obserwacje miała Aga).
Bardzo się wszystkim przejęłam, zrobiłam okładkę - wyżyłam się scrapbookingowo, choć to niestety nie moja działka:
Może rozpoznajecie wycinki ze słynnej w minionym sezonie ikeowskiej tkaniny:
Dodałam bibułkę, by zmusić do delikatnego przewracania stron i tym samym skupieniu się na kruchości/delikatnej budowie roślin:
Wyczaiłam sklep ze scrapbookingiem koło Rynku i nabyłam otwierane kółeczka (można dodawać strony), a strony+bibułkę (dobra, papier śniadaniowy) wzmocniłam fachowo kawałkiem tekturki, zanim założyłam metalowy ćwiek z dziurką:
No normalnie ful wypas, po czym synek stwierdził, że woli suszone roślinki przechowywać tak:
...oraz że zielnik będzie raczej dla mnie.
Z czego płynie morał, że robiąc jakikolwiek projekt i jakkolwiek się w niego angażując, trzeba się liczyć z odrzuceniem projektu. Tak jak i przy kupowaniu/robieniu (jeszcze gorzej!) zabawki.
...ale po jakichś trzech miesiącach wrócił do niego, delikatnie przeglądając strony i zachwycając się roślinami. Z czego być może płynie morał, że niektóre zarzucone projekty wracają. Lepiej więc mieć je gdzieś z tyłu szuflady, nie unicestwiać.
Oczywiście wielki powrót do zielnika nastąpi, gdy powrócą roślinki. A może wcześniej zaczniemy skubać doniczkowe znajomym? Zobaczymy.
1 komentarz:
Doceniam włożoną pracę, podziwiam zapał. Skorzystam z Twojego pomysłu, za jakiś czas.
Pozdr., aga
Prześlij komentarz