Taką dróżką idzie się u nas do Muzeum Narodowego, wzdłuż platanów.
Na schodach został podjęty temat: "och to to muzeum, już tu byłem nie idę dalej".
Wytłumaczyłam , że wystawy się zmieniają i i że to JA chcę zobaczyć coś, więc sorry ale idziemy, bo dzieci nie mogą zostawać same (tu jest mój mały konik: nie mówię: no to tu siedź, a ja idę - nigdy). Skusiłam uwagą, że katalog lego można oglądać wygodniej siedząc w muzealnej kawiarence. Można by zapytać: po co brałam katalog lego i odpowiedzieć, i się z tego tłumaczyć. Poprzestanę tylko na tym, że był on z nami i skłonił mnie do refleksji, o czym następny post.
Na poniższym obrazku starszy nadal ogląda katalog lego, a młodszy próbuje go pocałować przebrawszy się za straszydło, czyli chowając się pod moją spódnicą. Spoko miałam tego dnia podwójną i ta druga, zielona, zwisała aż do kostek i zgorszenia wśród zwiedzających nie było. Za dużego.
A tu widać próbę, udaną, przełamania zainteresowania katalogiem lego przy pomocy aparatu fotograficznego, niedawnego prezentu.
Zbiory i budynek muzeum w obiektywie sześciolatka:
Borykam się z myślą o naruszaniu prywatności dziecka blogowaniem. Zaczęłam pisać, by uzbierać tipy od innych rodziców i podzielić się ewentualnymi swoimi. Tą funkcję Pipi Dziąbi spełnia.
Wiem, że są o wiele bardziej ekshibicjonistyczne dziecięce blogi, ale co z tego w sumie... dobra już nie smęcę:)
5 komentarzy:
Dla spokoju wewnętrznego, może warto chłopców zapytać, w przystępnej formie, dostosowanej do wieku, czy zgadzają się, by o danym zdarzeniu napisać. Pewnie raz pozwolą, a raz nie. Będzie wówczas czysta sprawa.
Dziecko też swój rozum ma :).
Pozdrawiam !
Racja, co ma zrobić mama, która chce coś zobaczyć, pooglądać, a ma dzieci, które jeszcze muszą się spódnicy, tudzież spodni trzymać? Bierze te słodkie ciężarki ze sobą. No i dobrze! Niech dzieci też oglądają. U nas (czytaj: w Polsce) ogólnie zainteresowanie kulturą wśród dzieci takie jest, że go prawie nie ma. A czyja to wina, ja się pytam? No raczej nie dzieci. To takiej mamie, co dzieci ze sobą zabiera w te wszystkie kulturalne miejsca, szalenie się to chwali! I dla wszystkich zainteresowanych (lub nie) z pożytkiem wychodzi, bo nawet jak nos chowa w katalogu Lego, to jednak czasem ten nos wyciągnąć musi. I wtedy zawsze coś jednak zobaczy. No i jak to brzmi: "A myśmy z mamą w muzeum byli". Ha!
A co do prywatności, też mnie to męczyło na początku: umieszczać zdjęcia syna na blogu, czy nie... Aż doszłam do wniosku, że prywatność Antek stracił już w chwili rejestracji w szpitalu, czego dowodem jest przychodząca poczta z przeróżnymi przydasiami dzieciowymi. Oczywiście z umiarem i bez szaleństw te zdjęcia umieszczam, żadne tam albumy z mnóstwem zdjęć jak mały je, ani golaskowate zdjęcia. Ot! takie skromne pokazanie - pochwalenie się synem.
Z tymi muzeami to trochę nie tak - nie biorę ich dlatego, że sama chcę obejrzeć a nie mam z kim zostawić (choć czasem nie mam:) a idę z nimi specjalnie, by im coś pokazać. Gdybym chciała iść dla siebie poszłabym sama, zapewniam Cię:)))) Moja wypowiedź była taką małą manipulacją;>
Na ogół chętnie chodzą po muzeach i innych takich, a ten raz poruszył mnie, bo zachowywali się (właściwie obgadujemy raczej tylko starszego, o młodszym za mało danych)nietypowo, delikatnie mówiąc. Toteż trafił na bloga.
Widzę coraz więcej dzieci w różnym wieku w szeroko pojętych muzeach, myślę, że reagują dobrze, w przeciwieństwie do części pań pilnujących. U nas w Narodowym nie powiem, by było specjalnie baby friendly. Panie nie pozwalały mi np. przechodzić swobodnie z sali do sali "z tymi dziećmi" a ja chciałąm specjalnie uniknąć co drastyczniejszych piet itp. Gdy wytłumaczyłam to, zrobiło się nieco lepiej ale nadal czuję się tam zawsze jakoś tak pod specjalnym nadzorem. Przy czym ciężarki nie biegają, nie hałasują, nie dotykają eksponatów - chodzą sobie. Tak że tego.
Co do prywatności - masz rację z pytaniem samych dzieci, choć nie do końca zdają sobie one sprawę z konsekwencji i potencjalnych możliwości związanych z publikacją. My też zresztą nie. Pytanie uczy oczywiście poszanowania czyjegoś zdania, ale nie rozwiązuje problemu...
Popadam ostatnio w jakąś zapewne obsesję kwalifikowania wydarzeń z życia dzieci jako ściśle i bezwarunkowo prywatnych, wszystko właściwie jest już prywatne:)
Prześlij komentarz