Oddaliśmy nieużywane pluszaki do szpitala onkologicznego dla dzieci. Już dawno temu postanowiłam, że zabawki nie będą przechodzić automatycznie na młodsze dziecko, oprócz jakichś wyjątkowych przypadków, wtedy z pytaniem, czy starszy chce dać to coś młodszemu no i oczywiście czy młodszy chce.
Rozstanie przebiegło niespodziewanie sprawnie, wrzuciliśmy wszystko do płaskiego kartonu i po jednej Marek decydował, czy "zostaje", czy "do lekarza". Zaskakujące dla mnie było to, że nie zawahał się w żadną stronę i decydował natychmiast.
Razem ze mną wniósł worek z zabawkami do szpitala, zostawiliśmy w izbie przyjęć i przy okazji mógł zobaczyć sale. Starałam się pokazać pozytywne strony, że są lodówki, kuchenki i fajne zlewy i można się trochę zadomowić, ale i tak widać było pewną ponurość, i cieszę się, że to zobaczył. Wyraźnie wizyta wywarła na nim wrażenie.
3 komentarze:
Świetny pomysł, robię to samo, a patrzę jako mama dziecka często bywającego na izbie przyjęć i pracownik owego szpitala dziecięcego ;)
Słyszałam opinię, że na takich oddziałach zabawek nigdy dość wbrew pozorom, bo dzieci zabierają niektóre ze sobą do domu.
To prawda, wszystko biorą, pokolorowane kolorowanki, powycinane wycinanki, rozkompletowane klocki, a chyba wszyscy rodzice powinni wiedzieć, że ze względów epidemiologicznych niczego szpitalnego lepiej do domu nie brać...
Prześlij komentarz