piątek, 11 lutego 2011

Wady chusty

Zauważyłam, że osoba szukająca informacji o noszeniu dziecka w chuście skazana jest na dane agresywnie optymistyczne. Jest pięknie, są same zalety, jest ekologicznie, nowocześnie choć w zgodzie z tradycją, tanio(!), kolorowo, wygodnie, plus intensywna krytyka innych sposobów transportu. Przypomina mi to jako żywo sektę laktacyjną. Miałam okazję poznać jedną jej przedstawicielkę i - tak, to jest to. Zwroty typu: "każda kropla mleka", "jak w ogóle można", "nie daj sobie wmówić". Taka mniej więcej konwencja.

Podzielę się więc moimi obserwacjami WAD chusty.
- trudno w niej usiąść. Gdy dziecko jest zupełnie malutkie, nie ma problemu, ale coraz bardziej wystające nóżki przeszkadzają. Trzeba siedzieć pochylonym do tyłu o jakieś 30 stopni, czyli półleżeć. W tramwaju jest to niewygodne. Trudno też np. pić gorącą kawę przenosząc ją nad głową dziecka, gdy siedzimy (półleżymy) w kawiarni, dajmy na to.
- cena. Z mojego doświadczenia wynika, że szmata za 200 zł i za 40 zł spełniają swoją funkcję dokładnie tak samo. Kupującym wmawia się jednak coś o specjalnym splocie i odwiecznej tradycji splatania tym splotem w pewnych krajach.
- szmata się brudzi. Jest to powiązane z punktem poprzednim - trzeba by mieć dwie, ale jak ktoś wierzy, że jedna musi kosztować ok. 200 zł, nie ma letko. Zdejmowanie chusty wiąże się przy najczęstszych splotach z jej opadnięciem na ziemię, a skoro mamy ją nosić wszędzie, to i do miasta, i opadnięcia zdarzają się na ulicy, w sklepie, w lokalu - tam, gdzie ludzie chodzą "w butach". Jakoś się o tym nie wspomina.
- trzeba mieć trochę czasu, by ją zawiązać - nie jest to wiele, ale nie nadaje się do szybkiej ewakuacji, np. na tramwaj. Żeby było OK, potrzeba chwili dla spokojnego, dokładnego i dość wolnego omotania się, albowiem:
- źle zawiązana chusta to koszmar dla dziecka i noszącego, nie wiadomo, dla kogo bardziej. Raz miałam fatalnie zawiązaną chustę. Dzieciak, choć bezpieczny, wisiał niefajnie, z jedną stroną ciała niżej, z rękami opartymi jakoś dziwnie o mnie, ja zaś ledwo szłam. To było ekstremum, ale i tak wiele razy zdarzało mi się zatrzymać, rozplątać się, dać dziecko uprzejmemu przechodniowi do potrzymania i motać się jeszcze raz. Dzieciak ma pewien ciężar, który w naturalny sposób poluzowuje chustę i trzeba się z tym liczyć. Z drugiej jednak strony porządne zawiązanie na początku likwiduje ten problem prawie zupełnie - od czasu do czasu można się co najwyżej zatrzymać, rozwiązać węzeł na plecach i go dociągnąć, co nie jest jakieś problematyczne. Ale jest.
- dzieciak najczęściej budzi się przy odkładaniu - przynajmniej mój. Trzeba też się  z tym liczyć i nie odkładać, jeśli bardzo nam nie na rękę dzieciak obudzony.
- przy wyjściu chusta + dziecko zarączkowe nie zawsze jest łatwiej, jak głosi oficjalna wersja. Z chustą trudniej kucnąć przy starszym dziecku, podnieść je (muzeum), dogonić:). Do muzeów chodzę zawsze z chustą na niani i starszym za rączkę:)
To chyba tyle.

Żeby nie było, przy drugim dzieciaku używam prawie cały czas chusty i żałuję, że nie znałam tego wynalazku przy pierwszym. Mam jedną elastyczną (40 zł), w której świetnie się nosi na początku, i dwie tkane (70 zł i pożyczoną). I uważam, że zalet chusty jest o wiele więcej niż wad. Ale dlaczego o tych wadach się nie mówi?:)

Zauważone przeze mnie zalety:
- więź z dzieckiem. Ma ono oczy mniej więcej na wysokości naszych, więc można z nim rozmawiać o tym, co sami widzimy, pokazywać różne rzeczy itd. Dziecko jest twarzą do nas i bardzo blisko, więc cały czas siłą rzeczy mamy wgląd w to, co się z nim dzieje. Nie chcę tego nazwać kontrolą nad jego ciałem, ale od razu się orientujemy, jeśli coś z nim jest nie tak. Starsze dziecko wykorzystuje układ "twarzą w twarz" do żartów, całowania, dotykania, chowania się w nas i odchylania (a kuku). Młodsze czuje całym ciałem nasze ruchy, tętno, zapach, co je uspokaja (miało tak w ciąży). Bardzo podoba mi się, że bodźce, których mogłoby się bać w wózku (np. jadąca na sygnale karetka) nie są odbierane jako niepokojące, jeśli osoba nosząca się ich nie boi.
- wstęp wolny - z wózkiem mapa miasta się zmienia. Do transportu pozostają tylko pojazdy niskopodłogowe, czyli w warunkach wrocławskich autobusy (niektóre). Nie lubię wnoszenia wózka po schodach do tramwaju i proszenia przy tym o pomoc, zrezygnowałam więc z tramwajów. Wejść można tylko do budynków, do których jest podjazd, winda, niewielkie schody. Odpada mnóstwo knajp i sklepów. Zaczyna się rozumieć niepełnosprawnych. Chusta przywraca całe miasto:)
- wolne ręce. Bez przesady, bo pewne czynności są utrudnione lub niemożliwe (prasowanie, lepienie z gliny:), krojenie), ale JEST DUŻO LEPIEJ.
- ciężar rozkłada się tak, że ma się wrażenie jak przy noszeniu niewielkiego plecaka, można nawet o dziecku zapomnieć (bezcenne), zwłaszcza o całkiem malutkim. Noworodek cały niknie w chuście i spotkałam się z tym, że ludzie odbierali mnie jako kobietę w ciąży, a mniej uważni nawet w ogóle nie zauważali niczego (i nagle szok - tam jest drugi człowiek!)
- bardzo pomaga na kolki
- maszynka do lulania - dziecko najczęściej tak się uspokaja, że zasypia.
Acha, zawsze wkładamy PRZEWINIĘTE I NAKARMIONE dziecko, inaczej nici z zalet.

Jak najbardziej noszę więc w chuście, ale gdy mam zamiar coś większego kupić, biorę wózek, by upchnąć to pod spodem i wieźć, a nie nosić. Na szybkie wyskoczenie z domu dobre by było nosidełko (nie mam). W kwestii nosidełek - chustoszowiniśi potępiają nosidełka "twarzą do świata" (dziecko narażone na wiele bodźców, boi się, wisi i nie wie, o co chodzi, nie widzi opiekuna) i zgadzam się z nimi, jeśli chodzi o wyjścia na dwór; ale w domu - czemu nie?  Jak ze wszystkim,  i z chustą trzeba chyba sobie wypośrodkować:)

Na pociechę: różne wcielenia Janka:

 
Amish girl

 Siostra Furia od Gniewu Bożego

 Słodkie bobo

Zimowy dzidziuś i dekolt (to kolejna wada - trudno zasłonić szyję)

 Zimowy dzidziuś, gdy jest jeszcze zimniej

Czerwone berety

6 komentarzy:

Piegowata pisze...

:)Ja należę do tych, którzy nie wyobrażają sobie życia bez chusty w mieście:)Fakt, nie wspomina się o wadach, ale ja akurat widzę ich znacznie mniej:)Choćby dlatego, że mi chusta wiele razy pomogła właśnie dlatego, że często przemieszczam się tramwajami :) Jeszcze nigdy nie jechałam tramwajem z wózkiem, a moje dziecię ma ponad rok:) Szybciej omotam się chustą niż zniosę wózek (z drugiego piętra) a potem małą...wózek u nas prawie nieużywany leży. Ale wady są...choćby takie, że jak jest 30 st C na zewnątrz, to nie radzę wychodzić z dzieckiem w chuście - to męczarnia, u lekarza też jest łatwiej z wózkiem, na zakupach tym bardziej. Poza tym, nie każde dziecko to lubi. Uświadomiłaś mi jednak jedną ważną rzecz, o której jakoś się zupełnie nie myśli - że jedno w chuście, a drugie za rączkę, to taki idealny obrazek, który chcemy widzieć, ale to za rączkę ucieka, płacze, grymasi itd...ale z chusty nie zrezygnuję napewno przy drugim dziecku. Co do gołej szyji - ja zawiązuję sobie chustkę, jak wieje to nawet szal - kawałek dla mnie kawałek dla małej - jest ok:)
Pozdrawiam:)

P.S. Naprawdę zdarzało ci się rozwiązywać chustę na ulicy? Ja cały czas wiążę najprostszym splotem na krzyż z przodu i z tyłu i jest ok. Czasem rozwiążę jedynie supeł z przodu i poprawiam.

Sara pisze...

Ja też nie wyobrażam sobie powrotu do czasów przedchustowych w mieście. W plenerze zresztą tym bardziej.

Co do wiązań - krzyżowe mi jakoś nie wychodzi i dalej noszę ponad roczniaka na żabkę, ale obojgu jest nam tak wygodnie. Może dobrnę kiedyś do Klubu Kangura czy coś, by mi ktoś pokazał wiązanie krzyżowe - z internetowych filmików nie potrafię jakoś wiele wynieść. Ale jest nam z tą żabką wygodnie. Rozwiązywanie na ulicy z całą pewnością wynikało ze złego zawiązania przed wyjściem, no ale trudno tak od razu wiązać super i trzeba się liczyć i z tym.

Przypomniałaś mi z kolei o innej wadzie - w upał z chustą nie bardzo. Co do zakupów - zależy, jakie to zakupy. Jeśli drobiazgi typu kosmetyk, ubranie (bez mierzenia:), to wolę chustę. U lekarza też byłam z chustą, wyszło całkiem spoko.

Niemniej na pewno plusy przesłaniają minusy:))))

I dodam jeszcze, że widzę coraz więcej mężczyzn z chustami, od czego serce mi roście. Mój mąż długo się wzbraniał, aż raz się odważył i wpadł po uszy:) A dzidziuś jeszcze bardziej go lubi, co widać wyraźnie.

Piegowata pisze...

Drobne zakupy jak najbardziej:) U lekarza też byłyśmy ostatnio w chuście, jakoś poszło, ale motanie się na korytarzu pełnym pacjentów jakoś mnie zestresowało strasznie, może niepotrzebnie.
Mój mąż wręcz przeciwnie - czasem dochodziło do konfliktów kto teraz będzie nosił Alkę w chuście;)
Czasem robimy Jej hamak z chusty, bardzo to lubi:)
Ja bazuję na broszurce dołączonej do chusty - stwierdzam jednak, że czas na nowe wiązanie - na boku, bo mała już niebardzo chce patrzeć na mnie:) i wychodzi mi z chusty, żeby coś zobaczyć.

A jeszcze a propos nosidełek - my dostaliśmy w prezencie podobno super ekstra nosidełko (nie wiem, bo się tym rodzajem transportu nie interesowałam) i zapięliśmy Alkę tylko raz - był wrzask na całego - nosidełko takie, że dziecko "siedzi" tak jak w chuście twarzą do mamy/taty. Wydaje mi się, że mała nie czuła się w nim bezpiecznie, nóżki i rączki faktycznie jej bimbały. Więcej nie próbowaliśmy, nosidełko leży gdzieś w kącie. Ale na ulicy widuję częściej nosidełka niż chusty, więc może niektórym one bardziej pasują. Poza tym ja mimo wszystko nie zawsze spotykałam się z optymistycznymi komentarzami...ale to już inna historia;) Kiedyś nawet w tramwaju zaczepiła mnie Cyganka, która nomen omen nosiła swoje dziecię w chuście - pytaniem, czy moje dziecko się nie udusi? :D
Pozdrawiam! Miłego wieczoru:)

P.S. Amish girl jest cudowna:)

rafija pisze...

co do minusów- linczowanie spojrzeniem, które deprymuje szczególnie przy pierwszym dziecku (teraz rozśmiesza ;P )
co do plusów- jeszcze miny ludzi jak proszę, żeby kaptur dziecku założyli (ale jakiemu dziecku ?! i odktycie ;)

co do noszenia twarzą w nosidłach - choć kocham chusty,
nie jestem ekstremistką w sumie to dobrze, że chociaż ludzie chcą nosić ;) a czasami może nawet nie wiedzą, że istnieje jakieś inn rozwiązanie niż nosidło

a co do twarzy do przodu...
żeby czegoś nie robić muszę się przekonać- siłą argumentów;) doszłam do tego gdy oglądałam małpy w zoo ;) takie małe małpiątko to się mamy samo trzyma czy na plecach albo fik i za brzuch i wymyśliłam, że w razie niebezpieczeństwa, ono się jej po prostu ułapi, bo jest do niej zwrócone, a jak jest plecami odwrócone, to jakby nawet próbowało łapki do tyłu wygiąć to kiepsko sprawa wygląda, bo stawy mają ograniczony "wysięg do tyłu". próbowałam ;) dlatego wydaje mi się naturalne i komfortowe obejmowanie rękami czegoś co przed nami, niż chwytanie tego co za ....

mam nadzieję, że nie zagmatwałam za badzo ;)

Sara pisze...

Bardzo fajna ta analogia!

Też do ekstremizmów mi póki co daleko. Często ludzie dostają po prostu jakieś nosidło w prezencie lub spadku i używają i już. Niestety cena ogranicza wolny wybór.

Anonimowy pisze...

dobry poczatek