wtorek, 7 lutego 2012

O poszukiwaniach książek na prezent

Przed Bożym Narodzeniem krążyłam sobie raz po Empiku i próbowałam wybrać książki na prezent dla dzieci. Pomyślałam o dwóch dla każdego.
Wraz ze mną krążył najprawdopodobniej czyjś ojciec. Historia nadaje się na miniaturę filmową - nie zamieniliśmy ze sobą ani jednego słowa, niemniej oboje czuliśmy, że jesteśmy tu w tym samym celu i że mamy takie same problemy z wyborem. Niczym dwa milczące rekiny-samotniki, pozornie względem siebie obojętne, taktownie się ignorujące. Każdy jednak sprzyjał polowaniu drugiego, tak naprawdę patrzył mu na płetwy i był gotowy rzucić się na jego zdobycz, by też z niej skorzystać. Przeglądaliśmy szlam, każdy według swojej metody. Kandydatów na zdobycze wywlekaliśmy na wierzch i szukaliśmy dalej. Taniec trwał 2 godziny.

Głównym problemem, po odsianiu książek - kopii filmów i książek zrobionych w noc przed oddaniem do wydawnictwa dopiero co poznanym programem graficznym był problem płci.

 

 Pięknotki i ślicznotki kontra urwisy i gagatki. Na kogo wyrosną? Pewnie na prawdziwe kobiety i prawdziwych mężczyzn.


Na pierwszym planie lekko turpistyczna i graficznie ciekawsza opcja dla mężczyzn, na drugim - słodki, sztuczny róż widoczny mimo braku kolorów dla kobiet.


By już nie przytruwać pokażę, co zwróciło moją uwagę. Zapewne kupię kiedyś dla starszego to, by zainteresować problemami budowania budynków, zwłaszcza, że mamy taką jedną po architekturze w okolicy i mogłaby coś o urokach budowlanki opowiedzieć. Niech się chrzestna wykaże, co nie, ciociu Aniu? :>



Kupiłam jednak to, odcinkową, francuską książkę o społecznych przygodach rodziny. Bo było akurat o Świętach i że rodzice nie zajmują się wtedy dziećmi, a malują mieszkanie = załatwiają swoje sprawy (co się im chwali:>).  Dzieci się zbuntowały i znaleziono kompromis - czyli młyn na moją wodę:) Potem jednak nie byłam z książki zadowolona, bo przekład pozostawia tu i tam do życzenia. A i grafika właściwie podszywa się pod tą współczesną, kolażową, jest natomiast komputerowa - dobrze się podszywa, ale jednak. Młodemu się podoba, umiarkowanie, ale tak.


 Drugą książką dla starszego był jeden z Emilów Astrid Lindgren. W ogóle najbardziej rokująca była półeczka ze skandynawskimi dziełami, czyli dość klasycznie jak na nas.

O ile książkę dla 4,5-latka dało radę kupić, z 2-latkiem było bardzo trudno. W desperacji brałam pod uwagę skrajności:




Pomyślałam więc sobie, że dla wygody rodziców, którzy jak ja mają obsesyjną potrzebę przejrzeć CAŁĄ pozycję, zanim ją wybiorą będę zamieszczać foty tudzież pseudorecenzje czegoś, co mi się wyda warte wydobycia portfela. W następnym więc odcinku - co ostatecznie kupiłam Jankowi i co on na to:)
Jeśli ktoś ma tipy książek dla 2-latka to plis plis plis.

6 komentarzy:

Anna pisze...

My czytamy bardzo dużo "Bobo", niestety kiczowatego Kubusia Puchatka (ale dwualtek uwielbia), małe książki wydawnictwa Duden z różnymi przedmiotami, kreta z kupą na głowie też, książeczki z piosenkami wydawnictwa Muchmor (szczególnie Jedzie pociąg z daleka), oraz książkę ze zdjęciami różnych pojazdów.

nina_błękitna pisze...

O, fajny wpis. Czekam na ciąg dalszy.
U nas w wieku około 2 lat pojawił się Pan Kuleczka (Pan Kulecha, jak go nazywa dziś mój 6,5-letni syn) oraz Tupcio Chrupcio.

Sara pisze...

Dziękuję:)
O p. Kuleczce słyszałam już wiele dobrego, pora mu się przyjrzeć osobiście:) Tupcia Chrupcia lubi raczej ten większy, ale faktycznie - działa i na młodszego. Znów poczepiam się o przekład Tupcia - przeszkadzają mi niespodziewane kolokwializmy typu "wydarł się".
Kreta trza kupić najwyraźniej...

Jeszcze raz dziękuję.

Anonimowy pisze...

Nasz dwulatka uwielbia serię o Pettsonie i Findusie, której autorem i ilustatorem jest Sven Nordqvist. Druga w kolejce jest Mama mu, do której ilustracje też wykonał Nordqvist, a autorami są J.iT. Wieslander.
Poza tym ostatnio nie może oderwać się od książki "Gdzie jest tort" The Tjong-Khing.

Sara pisze...

Dzięki, dzięki! Skandynawów znamy, a tort nie.
Wkrótce zrobię chyba małe zestawienie; znajomi z reala:) też podali zacne przykłady

Bejla pisze...

To ja się znów wtrącę, cóż, taki mam wieczór gadatliwy... Nasza Belutka gdy miała dwa lata (teraz ma raptem dwa i pół) kochała "Kreskę i Kropka" Jarosława Mikołajewskiego (czytałyśmy to często kilka razy pod rząd, ciekawe ilustracje), Tuwima jak leci, a hitem totalnym (i kochanym do dzisiaj) są książki, które ilustruje Ali Mitgutsch. Sam obraz, bez tekstu, pozwala na wspólne snucie nieskończonej ilości opowieści, zabawę w szukanie detali, zgadywanie, dopowiadanie... Polecam.
Aktualnie czytamy do snu "Kubusia Puchatka" i o niczym innym dziecko nie chce słyszeć.