wtorek, 23 listopada 2010

Azaliż

...kalendarz adwentowy jest etyczny?
Czyli czy aby na pewno kuszenie dziecka przez 24 dni czekoladkami czy czymś tam ćwiczy jego cierpliwość, a rodzicom oko cieszy patrzenie na te katusze i na estetyczne, często własnoręcznie wykonane ich narzędzie?

Znam jedną laskę, która do tej pory pamięta, jak w poście zjadła uszy czekoladowemu króliczkowi i dostała za to paskudną burę (!!!). Może dlatego tak mam.

Nie żebym się zastrzegała, że nigdy-nigdy. Ale w w tym roku nie, nie czuję tego.

Za to od pewnego czasu zbieram takie oto zdjęcia, na miejski kalendarz adwentowy dla dorosłych. Zdjęcia mają być niby na froncie szufladek. Dla dorosłych, bo dziecko może nie wyłapać żartu płynącego z ułamków. Ale chyba nie chce mi się tego wszystkiego robić. Choć kto wie.






Bardzo jestem ciekawa Waszych poglądów, uwag tudzież doświadczeń w tej sprawie. Nie projektu, tylko dawkowania czekoladek.

10 komentarzy:

Aga pisze...

Wydzielanie czekoladek?
No co Ty, zjadłyśmy zawartość całego kalendarza od razu po powrocie z Lidla!

I jak 33 lata żyję, tak nigdy nie doczekały dłużej niż 2 dni.

Anna pisze...

Moja by doczekała ale w kalendarzu dla niej nie będzie czekoladek tylko pomysły na wspólne zajęcia, drobne upominki, ekstra czytanie książek itp. A prezentów będzie musiała szukać. Niemcy mają niesamowitą inwencje w tej kwestii.

Sara pisze...

Witaj, Anno, w moich skromnych progach!
Cóż, wygląda na to, że czekoladkowe kalendarze traktowane są jak bombonierki...
Świetny jest ten pomysł z pomysłami, chyba zastosuję, jeśli będę miała siłę do wykonania szufladek czy czegoś takiego.
Co do chowania, co jakiś czas robię synkowi niespodziankę chowając gdzieś jakiś drobny prezent, czekoladkę, zabawkę, książkę i mamy mnóstwo radości, gdy zostanie to odkryte. Czasem po dość długim czasie.
Na Wielkanoc szukamy jajek w ogrodzie; zauważyłam, że lepiej zrobić sobie mapę, bo zawsze część jajek zostaje nieodkryta:)

whiteboat pisze...

Azaliż mam podobne wątpliwości. Poza tym wydzielanie czekoladek ma prowadzić do czego? Do wielkiego spełnienia w postaci świątecznej góry słodyczy? Boję się, że w inne mniej konsumpcyjne rejony nie zaprowadzi;) Doświadczeniami z własnego podwórka podzielić się niestety nie mogę, bo po moim domu nie pląsa jeszcze słodkie bąbi... więc jest to tylko intuicja. Tymczasem oddalam się w poszukiwaniu adwentowej ciszy (ona jest, naprawdę...) i kojących słów, których nie trzeba sobie dawkować;)
P.S. mimo braku słodkiego bąbi już się u Ciebie zadomowiłam:)

druga szesnaście pisze...

skoro o tym mowa - kalendarz dziecięco-dorosły mojej serdecznej blogowej koleżanki:
http://makowepole.blogspot.com/2010/11/czekamy-na-boze-narodzenie.html

a ja mam na sumieniu pożarcie św.Mikołaja. na swoje usprawiedliwienie dodam, że czasy były ciężkie, a czekolada na kartki.
wyjadałam mu po kawałeczku plecy, misternie formując z powrotem sreberko. aż doszłam do momentu kiedy Mikołaj się załamał. i się wydało...

Sara pisze...

...a ja wyjadałam mikołaje legalnie, ale też formowałam z powrotem sreberko, bo szkoda mi było tracić takiego luksusowego gadżetu... a mama pomagała mi wypełniać wnętrze plasteliną - co za czasy!..

Pomysł Makowego Pola jest re-we-la-cyj-ny, jeśli coś (z opóźnieniem, jak widać) sklecę, to też będzie to z pudełek od zapałek. Ale na podobną zawartość już za późno, nie jesteśmy aż tak zorganizowani...:)

Anna pisze...

U nas kalendarz fajnie się sprawdza, córka wraz z tatą szukają ale ona i tak się dopytuje o taki ze sklepu z zabawkami w środku:(

Anonimowy pisze...

Widzę tu sporo odpowiedzi, które sugerują, że taki kalendarz w domach znajduje się tylko po to, by tradycji stała się zadość.
To mi przypomina taką sytuację: w pewnej sztuce teatralnej aktor, który miał przedstawiać rzeźbę Jezusa, stał na taborecie z szeroko rozpostartymi ramionami i głową opuszczoną na piersi. Ludzie podchodzili do niego, wrzucali pieniążek na tacę a "Jezus" nadstawiał rękę do pocałowania. Potem zszedł z "krzyża" i z dumą przyjął owacje od tłumu burżui.
Ta scena miała oczywiście parodiować i wyśmiewać hipokryzję ludzi, ich ciemnotę i gotowość do braku samodzielnego myślenia. Wielu ludzi z widowni śmiało się w głos, zamiast zastanowić się nad ukrytym sensem. Przecież za kilka dni, sami w ten bezmyślny, owczy pęd dadzą się z przyjemnością zagonić...
Czy potrzebujemy świąt, by pamiętać o narodzinach i zmartwychwstaniu Jezusa, o Jego cierpieniu i miłości? Przecież nie chodzi o choinkę i prezenty. Ale skoro nie o to chodzi, to o co? Potrzebujemy atmosfery, zapachów i kolorów by przebaczyć, kochać i być, zamiast mieć? A jeśli nie, to gdzie te wszystkie uczucia były przez cały rok?

Sara pisze...

No właśnie, gdzie są te uczucia przez cały rok i czy są takie szczególne, żeby robić im raz na rok fetę z kolorów, zapachów i zakupów? Podobne uczucia mam od dawna co do Dnia Matki (od dziecka właściwie), czułam ogromne zażenowanie, gdy musiałam we wczesnej podstawówce śpiewać jakieś tanie teksty przy kretyńskiej choreografii i publicznie dawać mamie prezent, na ogół wyprodukowany na ZPT i w ogóle do niej nie pasujący. Wolałąm robić jej laurki przez cały rok i przytulać się nie przy ludziach. Uciekałam, robiłam histerię, choć na ogół byłam grzecznym dzieckiem:] Oczywiście Dzień Babci, Dziadka, Kobiet i Ojca pod to się podciąga - mam swoje sposoby wyrażania im uczuć. W sumie do tej pory uciekam od takich sytuacji - może już za długo, warto chyba uciec na dobre.

Pozdrawiam Cię serdecznie i dziękuję za dołączenie do komęęcikufff i umożliwienie mi poczytania Twojego bloga. Zapraszam serdecznie kiedykolwiek tylko będziesz się nudzić na Necie:)

Sara pisze...

Przyszła mi jeszcze myśl o bezmyślny powtarzaniu tradycji, jak piszesz - wydaje mi się, że kalendarze adwentowe nie mają w naszym kraju aż tak zakorzenionej tradycji, by "trzeba było" jej bezwzględnie hołdować, jak np. nieprawdopodobnemu, rytualnemu zabijaniu karpi (przy zgodzie ustawodawcy, choć inne zabójstwa zwierząt ze szczególnym okrucieństwem są karalne - ale to inny temat, sorry). Większość Polaków chyba potrafi sobie wyobrazić Święta bez kalendarza. I jak ze wszystkim, można go fajnie wykorzystać, jeśli trochę przy tym pomyśleć.