poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Róż, brak różu, łzy, brak pomysłu


"Spójrzmy proszę na poniższe zdjęcie" - chciałam napisać i zamieścić fotografię, na której mój syn i niejaka Emma siedzą przy kawiarnianym stoliku w samych kąpielówkach, tonąc w rozmowie, pod jej łokciem - karta win. Któż by nie pomyślał: "randka"; "och, jak uroczo"; "narzeczony i narzeczona", "za kilka lat ho ho".
Nie wkleję jednak tej foty, choćby nawet 20 pokoleń wstecz rodziny E. się zgodziły, bo mogłaby być użyta w łamiącym prawo kontekście. Poważnie.

Mam problem taki, że nie lubię (wybaczcie, przyznaję się nie bez pewnego wstydu) "kobiecych" kobiet i przeniosło się to bez specjalnego mojego udziału na dziecko. Pyta, dlaczego dużo dziewczynek "tylko księżniczki i księżniczki" i przy tym ubiera się na różowo. Tłumaczę, że NA PEWNO nie tylko księżniczki, że stroju dziecko nie wybiera samo, może rodzicom tak się podoba, może dostało po innych dzieciach (wytaczam armatę: przecież i Janek ma różowy sweter od Eli i jest OK). Ze różowy jest sobie kolorkiem jak każdy inny.

Oczywiście wiem, że kłamię, bo nie jest takim samym (nie ma go w spektrum białego); że jest obciążony bardziej niż niebieski i takie tam; jak bardzo OK nie jest gdy Janek paraduje w tym swetrze - doprawdy byście się uśmiali. Nie kłamię mówiąc, że wierzę, że nie tylko księżniczki i że kolor ciuchów nie ma nic albo niewiele do sposobu zachowania. Jednocześnie większość spotykanych przez nas dziewczynek w różu próbuje mi udowodnić, że się mylę. Przytoczę tylko 2 epizody:
1) atak egzaltacji u 4-latki (powinieneś przynosić mi kwiaty i czekoladki, bo jestem dziewczyną, a ty nawet na mnie nie patrzysz - plus gesty i mimika)
2) 6-latka mówi do mojego ROCZNEGO kolegi: nie możesz na mnie patrzeć, bo ja jestem innego chłopaka.

Dla uproszczenia mówimy tu o dziewczynkach, tak naprawdę jednak mowa o ich rodzicach/opiekunach.
Myślę, że rozerotyzowanie dzieci jest zapraszaniem pedofila.
Myślę, że nie wiem, czemu innemu służy. Kurde nie mam bladego pojęcia, po co to się robi.
I że z "różowych" w specyficznym tego słowa znaczeniu dzieci wyrastają - chyba - różowi dorośli, uwięzieni w tej roli, zależni od własnej, nietrwałej urody, różowego uroku, innych dorosłych.
Chłopcy też mogą być "różowi" - tacy, którzy uważają, że dziewczynki są/powinny takie być. Wyrosną z nich - chyba - różowi mężczyźni, wszystko wiedzący lepiej niż "dupcia". Pomijając gotowanie.
Nie wiem, jak się zachować w wielu różowych sytuacjach, z udziałem dzieci lub dorosłych. Naprawdę nie wiem, tak dogłębnie. Generalnie mi wisi, czy mnie ktoś uzna za dziwoląga, czy nie. Nie w tym rzecz. Raczej w tym rzecz i problem, że czuję, że oszukuję odzierając na siłę "róż" z jego cech, a innego pomysłu na to społecznie zjawisko nie mam.  Po głowie chodzi mi taki obraz olejny - alegoria: różowa armia, naprzeciw niej znajoma dziewczynka, która woli być nie księżniczką, a smokiem, który pożera księżniczki.
Kiczowate? To przez tą wielką plamę różu:)

Jeśli ktoś ma jakiś pomysł albo refleksję, albo argument przeciw, proszę niech napisze cokolwiek i pomoże wykaraskać się z ponurych rozważań.



2 komentarze:

czips77 pisze...

mam dosc podobne podejscie do tematu:) nie lubie kobiecych dziewczynek, denerwuja mnie ich zabawy w narzeczonych, krolewiczow, ktorzy maja byc do uslug i ciesze sie, ze moje dzieci wola bawic sie patykami, liscmi i biegac za pilka niz w narzeczonych. nie wiem, czy takie ''narzeczenskie'' zabawy, pocalunki wsrod maluchow czy rozowe sukieneczki prowokuja pedofili, ale jak widze golutkie maluchy biegajace po plazach czy na basenie, to krew mi sie burzy - nie dosc, ze brak szacunku dla intymnosci wlasnego dziecka, to jak podawanie na tacce pedofilom swojego malucha:(
co do egzaltowanych 4-latek, to niedawno przezylam szok, jak moi chlopcy bawili sie z corka mojej kolezanki, bo okazalo sie, ze gdy ona chlopcow popychala, to bylo ok, bo przeciez chlopcy maja byc silni i mescy, a kiedy chlopcy chcieli sie ''odwdzieczyc'', okazalo sie, ze maja byc dzentelmenami w stosunku do delikatnej dziewczynki. zaprostestowalam i powiedzialam, ze albo w ogole zadnego popychania (bo co to za zabawa w popychanie?) albo jak juz sie popychaja to wszyscy na tych samych prawach:) chlopcom dzentelmenskosc nie zaszkodzi, ale i niech dziewczynka zachowuje sie jak dama:)

Sara pisze...

Haha, kiedyś w kolejce na zjeżdżalnię dama odpychała uporczywie mojego starszego argumentując, że jest dziewczynką, dlatego jest słabsza i trzeba ją przepuszczać. Raz ciepnęła nim o balustradkę, aż się rozplaskał i rzekł cierpko: ale ty, dziewczynko, nie jesteś słaba...

Myślę sobie czasem, że jeśli dzieci same chcą bawić się w dom czy zakochanych, bo obserwują dorosłych i dublują ich zachowania to czemu nie, ale często jest to podsycane głupio lub wręcz sugerowane przez dorosłych. Sugerowane, a jednocześnie łączone jakoś pokątnie z zawstydzaniem - a propos niekonsekwencji...

Zastanawiam się, jak reagować na takie sytuacje, by nikogo nie obrazić ale być też skuteczną. Póki co proszę mamy/babcie obcałowujących mych synów lasek (bo są to niestety zawsze kobiety, aż mi normalnie wstyd bez sensu, że też mam XX), by powściągnęły swoje podopieczne, bo moi tego nie lubią. No nie wiem.
Masz jakiś patent?:)