niedziela, 5 grudnia 2010

Kawa na ławie

Wpisem o 6.XII i fotką kawy na ławie otwieram nową etykietkę, mianowicie "kawa na ławie". Pod tym tagiem zamieszczać planuję relacje ze skutków mówienia dziecku prawdy, formą i filtrem dopasowanej do możliwości (wieku) dziecka, ale jednak prawdy.

W myśl tej idei, która przyznaję, jest mi tak bliska, że posądzam się sama o pewien fanatyzm, nie wmawiam dziecku np. takich rzeczy (wszystkie zaobserwowane): że w krzakach za domem mieszkają dinozaury, że zęby wyrywają wróżki-zębuszki (kurde co za nazwa!), że ktoś choruje, bo był niegrzeczny, że krasnoludki są na świecie, że od cukierków zalęgną się w brzuchu robaki, że przyjdzie pani i cię zabierze.

Dzisiejsze święto już rok temu zostało także przedstawione w świetle brutalnej prawdy. Czyli:
Bardzo dawno temu żył taki bardzo znany dziś ksiądz, miał na imię Mikołaj. Był z bardzo bogatej rodziny i dlatego miał dużo pieniędzy. Gdy ktoś potrzebował czegoś ważnego, np. jedzenia, ubrania, lekarstw (OK, poniosło mnie), kupował mu. Był naprawdę wyjątkowo dobry, mógł przecież kupić za te pieniądze coś dle siebie. Gdyby nie jego pomoc, wielu ludzi byłoby głodnych albo nie miało ciepłego ubrania.  Aby nie zapomnieć o nim i o wszystkich dobrych rzeczach, które zrobił, jest taki zwyczaj, że szóstego grudnia ludzie dają sobie prezenty, tak jak on. Najczęściej rodzice i dziadkowie kupują coś fajnego dzieciom. Niektórzy dla żartu przebierają  się za Mikołaja, jakkolwiek on nie nosił takich ubrań, tylko zupełnie inne, bo w kraju, w którym mieszkał, było o wiele cieplej niż teraz u nas w zimie. Ale zrobił się taki zwyczaj. Amen. 
Była to wersja dla 2,5/3- latka.

Chciałam zauważyć, że w świetle powyższego wykładu dylemat dzieciaków niekiedy aż podstawówkowych, CZY ISTNIEJE CZY NIE, nie ma racji bytu.

 

Tą samą metodą dokonaliśmy innych zniekształceń rzeczywistości. Smoki, potwory, czarownice, krasnoludki, szeroko pojęte stworki (w tym paskudztwa reklamujące produkty dla dzieci) nie istnieją. Zostały wymyślone na potrzeby bajek, żeby w bajce było ciekawiej albo weselej. Nie można działać wbrew prawom fizyki, czyli fruwać, czarować, biec 5 metrów poziomo w przepaść i potem spaść pionowo w dół. Na Marsie nie ma zielonych stworków (odnotowałam próbę wmówienia czegoś wręcz przeciwnego), a jak ktoś nie będzie jadł, to będzie coraz słabszy i zachoruje, ale nie uniesie go wiatr jak Tadka-Niejadka (też były próby karmienia na Tadka, owocujące kurczowym trzymaniem się mnie za ciuchy przy każdym podmuchu wiatru - na szczęście już minęło).  Piorun to prąd taki sam jak w kontakcie, tylko o wiele mocniejszy, natomiast w ciemnym pokoju jest dokładnie to samo, co po zapaleniu światła, tylko że gorzej widać. Uwaga by się o coś więc nie potknąć. 

 Przyznawanie się do takich dziwacznych poglądów i co gorsza wciąganie w to dziecka niekoniecznie spotyka się z aplauzem otoczenia.  Najczęstsze zarzuty to zabieranie dzieciństwa i ograniczanie wyobraźni. 

Z moich obserwacji wynika, że dzieciak i tak ma "magiczne" dzieciństwo, bo fascynuje go jako nowość mnóstwo rzeczy, które nam już dawno spowszedniały - np. że liść jest pięknie zbudowany albo że farba rozlewa się po kartce. Nie odnotowałam też zaniku fantazji, choć nie chcę tu rozpisywać się o jego pomysłach. 
Jak mogę być wiarygodna, gdy dzieciak odkryje, że przez lata go oszukiwałam w imię właściwie czego? Jego młodego wieku? Czyli że traktowałam go przez cały czas jak niegroźnego świra? Obiekt zabawy/ubawu? Nie wiem, jak miałabym się wyplątać z tych smoków tudzież zębuszek. 

Myślę, że dziecko, któremu mówi się prawdę, a przynajmniej nie wciska kitu, jest bezpieczniejsze.



10 komentarzy:

Bobe Majse pisze...

Pięknie, mądrze, zdrowo! Biję brawo i gorąco Cię pozdrawiam.

Mama rozwojowa pisze...

Saro, święte słowa, w całości podpisuję się pod Twoim postem. Sami to zauwazyliśmy, rozmawiając z córką o trudnych tematach. Śmierć, poczęcie dziecka - jeśli opowie o tym mama albo tato, i to spokojnie, bez ściemniania i bez zmyślania, to dziecko przyjmuje to jako pewnik i przechodzi nad tym do porządku dziennego. Dorośli niepotrzebnie wszystko komplikują, przenosząc na dzieci własne doświadczenia lub lęki. Pozdrawiam ciepło.
ps. Aha, dzięki za post o lekturach biblijnych!

Anna pisze...

U nas podobnie, ale jakby mogło być inaczej, skoro również jesteśmy zwolennikami ap. Zresztą Pięciolatka od dawna sama zadaje pytania: czy to jest naprawd ę czy tylko w bajce? Czy czarownice faktycznie żyją? Ewidentnie widać jak sobie układa świat:)

Sara pisze...

Mamo rozwojowa, wydaje mi się, że dziecko przyjmuje za pewnik dokładnie wszystko, cokolwiek powie mu dorosły/znaczący dorosły. I to jest właśnie mocno przerażające.

Też zauważyłam, na sobie zresztą, że dorośli przenoszą swoje lęki. To z jednej strony naturalne, ale lepiej to jakoś eliminować. Niech ma swoje własne:))) Nie wiem, po co ludzie tak komplikują sobie - no i tym dzieciom - życie.

Bobe Majse, no weź przestań. Chciałabym przy okazji dodać, że takie podejście wiąże się, przynajmniej w moim przypadku, z mnóstwem kłopotów z dorosłymi. Trzeba ich pilnować, co mówią dziecku , niektóre postaci podlegają cenzurze non stop:), więc podczas wizyt zamiast odpoczywać (niby cel wizyty), mam cały czas napiętą uwagę. W razie czego trzeba przerwać wywód, i to tak, by nie ośmieszyć dorosłego przed dzieciakiem, np. obrócić wszystko w żart (ech, ciocia to zawsze tak żartuje!...) Dawanie znaków nie zawsze działa, czasem zwolennicy innej rzeczywistości wchodzą w polemikę... no cuda na kiju...

Anno, mój miał okres oglądania bajek pod tym kątem, sam wyszukiwał, co jest możliwe, a co nie i śmiał się z radości, że znalazł. Ku mojemu pękaniu z dumy... Pozdrawiam ciepło.

Anna pisze...

U nas bajek nie ma, bo i tv nie posiadamy. Dopiero teraz czasem jakiś program na kompie starsza zobaczy. Ale gdy ujrzała dziennik w tv to ciągle nie mogła zrozumiec czy to jest naprawę. Największą fascynację stanowiły zdjęcia osób, bo nie rozumiała czemu się nie ruszają:)

Sara pisze...

My też nie posiadamy tv, a baje idą z twardego dysku albo z youtybe'a. Pozwala to na dobór bajek (zamierzam poświęcić temu osobny post), z drugiej jednak strony nie uniknęliśmy mini-uzależnienia. Nie było jeszcze drastycznie, ale starszemu trudno było wyobrazić sobie dzień bez bajki i zaczęliśmy mocno baje dawkować również ilościowo.
Co do dziennika w tv, pamiętam czasy, kiedy młody wchodził u znajomych za telewizor ze zdziwienia... Puszczamy mu filmy przyrodnicze, głównie "Mikro-" i "Makrokosmos", i OBEJRZANE WCZEŚNIEJ kawałki National Geographic.

Sara pisze...

...acha, dziennik: bawił się kiedyś u babci w pokoju, w którym był włączony dzinnik, a gdy za jakiś czas ktoś wspomniał coś o wiadomościach zapytał: "auto bach?" (bo to było dawno). Zmroziło mnie. Faktycznie prawie tylko takie newsy się nam zapodaje...

Anna pisze...

My też bajki na kompie ale bardzo mało i późno więc uzaeżnienia nie zaliczyliśmy, jednak nie lubię bardzo tego tempo wbitego wzroku w tv. Właściwie, jak się teraz zastanawiam to samych bajek było mało, głównie takie programy pół-edukacyjne dla dzieci, po niemiecku. A teraz mamy Było sobie życie ale w domu nawet się starszej nie przypomni, że ma.

whiteboat pisze...

Otóż to. Obrona dziecka przed dorosłymi;) Okazuje się, że to właśnie dziecko często bywa otoczone przez niegroźnych (a może właśnie groźnych), dorosłych świrów. Wracając do historii, która sprowokowała ten post - ja do 7 roku życia byłam utrzymywana w przeświadczeniu, że w wigilię do domu wpada szybki jak wiatr gwiazdor i podrzuca prezenty pod choinkę. Tak twierdzili rodzice, i co roku wywabiali nas, małych z pokoju na klatkę schodową (żeby go niby wypatrywać). Nigdy nie pojawił się nawet cień podejrzenia, że coś tu może być nie tak. Bo przecież rodzice tak powiedzieli. Gdy miałam lat 7 uświadomiła mnie wychowawczyni. Pamiętam jakiego doznałam wstrząsu na słowa "mikołaj nie istnieje, a prezenty kupują rodzice". I głuche milczenie w domu gdy prosiłam o zdementowanie tej strasznej prawdy. Potem znalazłam na szafie nasze rysunki zostawiane gwiazdorowi pod choinką. I w mojej relacji do rodziców coś się definitywnie zmieniło. Pewnie gdyby nie to znalazłby się jakiś inny moment graniczny... A może właśnie nie? Może można inaczej kształtować relacje rodzic - dziecko? W każdym razie do dziś pamiętam tamten moment - szok, wstyd i niedowierzanie ;) Tak, trzeba łagodnie tłumaczyć dziecku że większość dorosłych to niegroźni wariaci...

Sara pisze...

Staram się tłumaczyć o tych wariatach:), ale to takie męczące, Whiteboat, takie potwornie męczące... PO CO TO WSZYSTKO?!